Filadelfia

Podczas thanksgivingowej przerwy poczyniłam również tripa do Filadelfii, czy Philly, jak to się tutaj najczęściej mawia. Miasto nie do końca wyglądało tak jak je sobie wyobrażałam, myślałam że będzie więcej przestrzeni, ulice będą szerokie (winię za to piosenkę Streets of Philadelphia;P a tak swoją drogą w teledysku można zobaczyć większość budynków ze zdjęć, które zamieściłam). Miasto trochę przypomina mi Manchester (nowe wysokie budynki, wąskie uliczki pomiędzy nimi), ale tam gdzie są jakieś zabytki jest trochę więcej miejsca. Ale pomimo tego, że rzeczywistość poniekąd odbiegała od moich wyobrażeń bardzo mi się podobało. Najpierw udaliśmy się do Mütter Museum.
Ulotka mnie rozwala, przecież umlaut najważniejszy ^^


Jak mówi Wiki: "It contains a collection of medical oddities, anatomical and pathological specimens, wax models, and antique medical equipment." Czyli zniekształcone płody, bliźnięta syjamskie, dziwne narzędzia, którymi kiedyś grzebano w ludziach, zestaw czaszek z różnych krajów (Polskę reprezentuje czaszka pana lat bodajże 54, który zabił się z powodu skrajnej nędzy, ech), książki z ludzkiej skóry (i to wszystkie ze skóry jednej pani, chcieli ją w ten sposób uhonorować czy coś, bleee), rany postrzałowe różnego rodzaju, olbrzymie guzy i przerośnięte narządy (jest jedno takie mega mega jelito), choroby skóry, które zeżarły niektórym oko tudzież nos (jejku, co syfilis potrafi zrobić z ludźmi), zdeformowane szkielety (jejku, co gorset potrafi zrobić z żebrami), no i przede wszystkim mózg Einsteina;D Oczywiście nie cały, bo pokroili go na plasterki, więc było tam parę owych plasterków;)
Ogólnie polecam, jest trochę obrzydliwe, ale fajnie;D

Potem przeszliśmy się po historic district, a w międzyczasie zrobiłam też fotki wysokich budynków i paru zabytków (jak widać nikt się nie przejmuje co stoi koło czego;P):




Ach, byliśmy jeszcze Chinatown, ale ono jest wszędzie takie samo;P

Historic district była właśnie taka jak moje wyobrażenia Filadelfii, otwarta przestrzeń, idt. Do zobaczenia Liberty Bell była spora kolejka, ale czekało się krótko, no i na szczęście nie trzeba biletów wstępu;) Aczkolwiek widać tam amerykańską panikę (toż to symboliczny landmark na pewno terroryści chcą go zbombardować) i sprawdzają torebki (nie prześwietlają, po prostu grzebią niczym na juwenaliach), pewnie tych co wyglądają podejrzanie też obmacują.
A oto dzwon (barierka jest trochę daleko, ale da się sięgnąć ręką, oczywiście nie można tego robić, ale każdy ma to gdzieś):


Wiadomo, że kilka godzin zwiedzania to trochę mało, chętnie zobaczyłam tamtejszy uniwersytet bo to jednak Ivy League, zawsze miło byłoby też zrobić sobie zdjęcie z panem Rockym czy zobaczyć dom pana Kościuszki. Ale i tak jestem zadowolona z wycieczki i na koniec jeszcze urocza panorama wieżowców: