Thanksgiving break

Dziś wróciłam z kilkudniowej przerwy z okazji Święta Dziękczynienia, o której z resztą już wspominałam parę razy. Było fantastycznie, niestety jak to z takimi przerwami bywa bardzo się rozleniwiłam a tu za chwilę final exams (wszystkie w jednym tygodniu), czyli taka jakby nasza sesja. Chociaż nie przejmuję się tym za bardzo bo dziś sprawdziłam moje oceny z prawa i okazało się że przez święta pan prof sprawdził dwa ostatnie eseje, czy raczej 'essay exam assignment', każdy musiał być oparty na książce (każda jakieś 300 stron) i z obu dostałam A. Czy muszę dodawać, że nie przeczytałam żadnej z książek?;P

Powracając jednak do tematu Święta Dziękczynienia, dostałam właściwie 3 zaproszenia, jedno do Levittown koło Filadelfii, jedno do Concord koło Cleveland i jedno w stylu 'przyjdź na pierogi' od kolegi który mieszka w okolicy. Naturalnie wybrałam  pierwszą opcję, ponieważ pojawiła się jako pierwsza;)
Wycieczka wyglądała tak, że najpierw, we wtorek wieczorem, pojechałam z koleżanką do Pittsburgha (a raczej do Harmarville), a stamtąd już bezpośrednio do Levittown, czyli łącznie jakieś 8 godzin jazdy (i to wolnej jazdy bo padał deszcz i to bardzo bardzo). Ale za to później pogoda była wyborna, tak wyborna, że na przykład teraz w sobotę chodziłam w podkoszulce;D

Z tej racji, że podróż była długa i męcząca środa była raczej leniwa: piekliśmy z Zackiem brownies, Pan Tata zrobił nam obiad niczym z restauracji, a wieczorem poszliśmy pić (już bez Pana Taty naturalnie, ale za to z bratem Zacka, jego dziewczyną i znajomymi).

W czwartek było Święto Dziękczynienia, które organizowała Pani Babcia. Trzeba więc było ruszyć się z Pennsylwanii, tym razem do New Jersey (nie wiem czemu, ale zawsze mnie ekscytuje przekraczanie stanów;P). Ale jeszcze rano pojechaliśmy na doroczne spotkanie sportowców z Harry Truman High School nie żebyśmy byli specjalnie zainteresowani (to znaczy Zack miał zaproszenie, ale niespecjalnie się tym jarał), no ale wiadomo, ja nie mogłam przegapić okazji do zobaczenia prawdziwego amerykańskiego high schoola;P Mam trochę zdjęć, więc będzie osobna notka;)

Dom Pani Babci i Pana Dziadka zrobił na mnie ogromne wrażenie, był to najbardziej uroczy dom jaki widziałam w życiu. Wszyscy uważali, że to szalenie słodkie, że się nim tak podniecam, więc dostałam pozwolenie na robienie zdjęć haha. Pokój Pani Babci:



Myślałam, że umrę z przejęcia gdy zobaczyłam ten stoper do drzwi:


I cały dom tak wyglądał, ach...
A na przykład w kuchni "mom's busy please take a number" (awww)


Nawet drzwi do garażu były urocze:


Na prawo od tych drzwi było zejście do piwnicy, ale nie była to piwnica w polskim stylu, czyli 'trzymam tam ogórki i rower' tylko totalnie wypasiona piwnica, wyłożona drewnem, z fotelami i kolekcją książek i dvd. Na ścianach wisiały między innymi obrazy Pana Dziadka (btw, są razem z Panią Babcią od 60 lat, ach), a po drugiej stronie Pan Dziadek posiadał swój mini bar. Nie, nie barek, tylko bar. Była mała lodówka, była taka lada jak w barze, były krzesła jak w barze i nawet nieduży neon. A z tyłu półki z alkoholami. Podczas gdy większość rodziny chillowała na górze, co jakiś czas któryś z członków rodziny był werbowany do piwnicy, żeby w małym gronie spróbować drinka made by Pan Dziadek. Ja naturalnie też zostałam zaciągnięta na dół i Pan Dziadek zagadnął:
- Młoda damo, ile masz lat?
- 24
- No to jedziemy!
I polał;D A raczej zrobił drinka: likier, lód i mleko. Omg, ale to było dobre. Tak, nie odmówiłam kolejnego;P (Niektórzy byli już wtedy przy piątym;P)

W tym czasie zjeżdżała się rodzina, a Pani Babcia przygotowywała obiad (nie ma opcji, żeby ktoś ją wyręczał). Urzekł mnie Pan Wujek z Irlandii, który był mega fajny i chcąc mi zaproponował piwo (w końcu Irlandia^^) zagaił: "A masz już 21 lat?" i podczas gdy ja już zaczynałam mówić, że tak dodał: "A z resztą co to za różnica, jesteśmy Europejczykami" xD
Ale tak naprawdę chyba wszystkich przebiła Pani Ciotka (lat pewnie 40 parę), która co roku wymyśla coś zwariowanego, w tym roku postanowiła przebrać się za indyka i oprotestować Święto Dziękczynienia. Wyglądała tak:


Jej siostrzenica przebrała się za farmera (czyli pogromcę indyków), a mniejsze dzieciaki miały swoje własne transparenty. Najpierw zrobili protest w okolicy, a potem przenieśli się na autostradę ;D Ach, zaprezentowali też przed nami 'turkey dance' w międzyczasie;P


A na obiad był indyk;D I różne inne dziwne potrawy (wiem, że tradycyjne, ale jednak dziwne) w stylu sweet potatoes with marshmallows (?!) plus ciasta, ciasta, ciasta. Z racji tego, że Pani Babcia robi obiad jedyną okazją żeby się wykazać jest przyniesienie ciasta. Więc każdy przynosi. Nawet taka laska z Niemiec co robi za au pair do dwójki dzieciaków przyniosła swoje (chyba wcześniej nie wspomniałam, że Pani Babcia z Panem Dziadkiem mają 8 dzieci?;P a każde z dzieci naturalnie posiada własną, zazwyczaj co najmniej 4 osobową rodzinę?;P). Btw, była to ładna Niemka, zadziwiająco ładna. Ok, była to po prostu hot osiemnastka. Gdybym szukała au pair i miałabym męża to bym jej nie zatrudniła. Aczkolwiek była bardzo miła i dla wygody szybko przeszłyśmy z niemieckiego na angielski (i po co te lata nauki?).
Po deserze był wieczór karaoke, więc Panie Ciotki i dzieciaki wydzierały się piosenek Katy Perry, Lady Gagi czy Nicki Minaj (chociaż wykonanie Super Bass Pana Wujka z Irlandii było moim skromnym zdaniem najlepsze).
Następnie każdy zapakował swoje ciasto do samochodu (bo przecież ich nie zjedliśmy) i wróciliśmy do Pennsylwannii jak normalni, cywilizowani ludzie (ci nienormalni szturmowali wtedy sklepy, ale o tym to już może jutro bo dziś chce mi się spać;)).