Edukacja w USA



Jak wspomniałam we wcześniejszym wpisie, temat amerykańskiego szkolnictwa to materiał na kolejny post, więc oto i on
😉


Tutejsze dzieciaki mają, podobnie jak w Polsce, przedszkole, zerówkę, podstawówkę, gimnazjum, liceum a potem można iść na studia (też w systemie licencjat i magisterka). I jak na mój gust to na tym podobieństwa się kończą. 

Chciałabym teraz przybliżyć wam trochę taki typowy, publiczny system szkolnictwa a nauczanie domowe (czyli przez rodziców) czy szkoły prywatne bądź online zostaną zaszczycone swoim własnym postem 😀 

Zacznijmy od tego, że w Polsce na zajęciach z angielskiego uczono mnie, iż kindergarten oznacza przedszkole, a tutaj niespodzianka bo to zerówka, na przedszkole mówi się preschool (z kolei przedszkole to day care 😉). Od zerówki zaczyna się podawać też klasy w szkole.  

Przez długi czas nie wiedziałam co oznacza K-12 (oznaczenie, które często widywałam np. na miejskich autobusach). K to właśnie zerówka, potem dwanaście klas. U nas mówi się pierwsza klasa gimnazjum a tu wszystko leci jednym ciągiem. Zazwyczaj podstawówka (elementary school) to 1-5, potem gimbaza (zwana middle school albo junior high) to 6-8 i liceum to 9-12 (high school). Ale to nie jest odgórnie ustalone i szkoły mogą sobie zmieniać ten rozkład, podobnie jak z programem nauczania (curriculum) – szkoły mogą program nauczania ustalać same, poszczególne stany też mogą mieć różne wymagania.

Typowy amerykański autobus szkolny
Uczniowie mają zapewnione podręczniki i dojazd do szkoły, czyli te żółte autobusy, których nikt nie lubi (i dzieci i dorośli). Jako kierowca najgorzej jest spotkać taki autobus z rana gdy się jedzie do pracy bo jeśli dzieci wsiadają/wysiadają to trzeba się zatrzymać i stać aż autobus ruszy. To nic, że autobus stoi po drugiej stronie ulicy. A jeśli dzieci się guzdrają i autobus stoi 10 minut? No trudno, wszyscy stoją (po obu stronach jezdni). Autobus ma swój własny znak stopu, który wyciąga w razie potrzeby, więc właściwie jego kierowca może sam kierować ruchem. Gdy zapisałam się na egzamin na prawo jazdy i powiedziałam mojemu instruktorowi, że egzamin będę mieć w sobotę to jego pierwszą reakcją było „no przynajmniej nie trafisz na ten cholerny autobus szkolny, już niejedna osoba nie zdała bo nie zauważyła, że kierowca nagle wyciągnął znak stopu”.

Lunch nie jest za darmo 😉 Screen ze strony jednego z gimnazjów z okolicy.

Jeśli zastanawiacie się czy w szkołach są takie szafki jak na filmach to tak, są. Szkolne musicale też, zazwyczaj w liceum. I szkolne drużyny futbolu amerykańskiego z cheerleaderkami 😀 W ogóle gimnazja czy licea bardzo się starają, żeby uczniowie czuli school spirit i większość szkół ma też swoją maskotkę. 

Czasem muszę się powstrzymywać, żeby się nie roześmiać gdy dzwonię do jakiejś gimbazy a pani poważnym głosem mówi coś w stylu „Tutaj South West Middle School, Home of the Eagles, pani Wiesia przy telefonie”😂 

Jak można było zauważyć powyżej do liceum zazwyczaj chodzi się cztery lata. Każdy rocznik ma też swoją nazwę: freshman (1 klasa LO), sophomore (2 klasa), junior (3 klasa) i senior (4 klasa). 

Ten bal typu studniówka, co zazwyczaj pokazują w filmach, to senior prom, ale młodsze klasy też mają swoje bale. W różnych porach roku te imprezy mogą mieć różne nazwy np. freshman formal, homecoming dance (początek roku), winter formal (środek roku) czy junior albo senior prom (na koniec roku).

Jak należy ubrać się do szkoły 😉 Screen ze strony jednego z gimnazjów z okolicy.
 

Amerykanie kochają wymyślać nazwy na wszystko co się ta i robić rankingi. I tak, ten uczeń, którego się zazwyczaj widuje w amerykańskich filmach jak przemawia na zakończeniu roku to osoba, która ma najwyższą średnią to i nazywa się ją valedictorian. Przemówienie ma też Class President (chyba nie ma polskiego odpowiednika? Chodzi o osobę, reprezentującą cały rocznik, a nie jedną klasę). Z kolei osoba z drugą najwyższą średnią to salutatorian i ona zamyka ceremonię rozdania świadectw. 

Średnia ocen (zwana GPA) to też zaskakująca sprawa bo oceny to litery (A,B,C i D, potem F od failure, kiedyś myślałam, że jest też E, ale nie ma 😂 ) ale średnią podaje się liczbowo, najwyższa jaką można osiągnąć to 4.00 (na studiach też). 

W ogóle studia przypominają tutaj high school – samemu wybiera się przedmioty (jakiś zarys oczywiście jest, w zależności od kierunku), licencjat też trwa cztery lata i poszczególne lata nazywają się tak samo (czyli freshman year, potem sophomore, junior i senior).  

Licencjat można też skończyć wcześniej, zależy jak szybko zdobędzie się niezbędną do uzyskania dyplomu liczbę punktów. Czasem te amerykańskie ECTSy (zwane tu credits) można już trochę nastukać sobie w liceum i od razu zacząć studia z kilkoma punktami do przodu.

Pojedyncze ławki podobają mi się bardziej niż polskie podwójne. O razu problem "z kim siedzieć" jest rozwiązany 😄

Na licencjacie większość osób też poprzestaje – na magisterkę (grad school) nie idzie zbyt wiele osób bo wiadomo, kolejne studia to kolejne wydatki a do większości zawodów magisterki nikt nie wymaga. Mam wrażenie, że o opłatach za studia w USA krążą już legendy 😉 

I tak za rok na publicznej uczelni na licencjacie płaci się średnio 9 tys. dolarów (za same zajęcia i to w tym stanie, w którym się mieszka) ale może to też wynieść 25 tys. dolarów gdy jedzie się do innego stanu na studia lub ponad 33tys. dolarów na uczelni prywatnej. Do tego doliczyć trzeba akademik czy jedzenie. Więc to raczej normalne, że kończąc studia ma się te parędziesiąt tysięcy długu. 

Co mnie szokuje to to, że zdarza się, iż uczelnie wymuszają te dodatkowe wydatki na studentach poprzez wewnętrzne regulacje typu „na pierwszym roku trzeba mieszkać w akademiku”, „na pierwszym roku trzeba wykupić śniadania/obiady/kolacje na uczelnianej stołówce”. I nie ma przeproś, nie chcesz to do widzenia. Z jednej strony myślę, że integruje to studentów pierwszego roku a z drugiej to przecież dorośli ludzie…
 


Ale jak chce się kończyć np. medycynę to już w ogóle trzeba szykować worek z pieniędzmi. Gdy byłam na Erasmusie poznałam Scotta, Amerykanina, który powiedział mi, że studiuje socjologię bo potem chce iść na medycynę. Oczywiście w ogóle nie ogarniałam o co mu chodzi. Ale teraz już jestem bardziej zorientowana w temacie 😉 Otóż nie można pójść na medycynę zaraz po liceum, trzeba najpierw machnąć z czegoś licencjat i wtedy można aplikować do med school. Licencjat może być z byle czego, ale oczywiście wyżej punktowane są kierunki powiązane, więc jeśli ktoś ma licencjat z biologii to ma większe szanse niż ten po socjo. Co nie znaczy, że ten po socjo nie może się dostać 😉 

Różnic jak widać jest sporo. Tutaj zebrałam głównie różnice systemowe, ale oczywiście mogłabym napisać cały elaborat o tym jak wyglądają relacje uczeń-nauczyciel-rodzice. Jeśli macie dodatkowe pytania to zapraszam do komentowania 😌