Formal

Tak, wiem, miałam dodać notkę o formalu z zeszłej soboty. Ale thanksgivingi, zakupy, egazminy (i tak nie sądzę, żebym zdała egzamin z cywila, który miałam we wtorek, ale trudno, na ocenę końcową składają się 4 egzaminy, 4 eseje i online quiz, więc nie przejmuję się za bardzo;P) i tak dalej.

Zaczynając od początku, był to fraternity winter formal. Do tegoż fraternity należy kilku moich znajomych, jest to też byłe bractwo Zacka, więc gdy dostał zaproszenie ja automatycznie dostałam zapytanie czy chce zostać jego 'date'. I naturalnie się zgodziłam.
Pojechałam więc do pobliskiego shopping malla z moją wenezuelską koleżanką (lat 18, więc najbardziej kręcą ją ciuchy i chłopcy) by nabyć słitaśną kiecę, w walmarcie znalazłam tanie rajstopy (jejku, jak to się stało, że dopiero teraz odkryłam ich dział z rajstopami, są niesamowite), buty pożyczyłam od koleżanki z akademika (najwygodniejsze obcesy ever) a naszyjnik od kolejnej. Tym sposobem byłam totalnie przygotowana;)
Impreza miała miejsce w Erie, zgarnęliśmy też po drodze kolegę i jego 'date' (date miała tak naprawdę swojego chłopaka, ale nie chciało mu się ruszyć tyłka, ech, amerykańscy chłopcy) i pojechaliśmy. Oczywiście wyjechaliśmy za późno, ale wszyscy oprócz mnie byli członkami bractwa, więc stwierdzili tylko "to Phi Sigma P, naprawdę myślicie, że cokolwiek już się zaczęło?" No jasne, że mieli rację, przyjechaliśmy kiedy ludzie zaczynali nakładać sobie jedzenie, czyli akurat na czas.
Zaczynało się bowiem od kolacji. Jak dla mnie to quasi kolacji - plastikowe talerzyki (Amerykanie naprawę je lubią, hmmm), każdy nakładał sobie co chciał, no ale żeby zachować pozory elegancji był też pan nalewający napoje;P Ale w sumie było dość elegancko i sympatycznie, lokal był spoko, a dekoracje w kolorach czarno-biało-czerwonych (czarne m&m'sy urzekły mnie najbardziej, białe i czerwone płatki na stołach były też całkiem urocze):


Później zaczęła się 'oficjalna' część. Czyli właściwy powód po co ta impreza się odbywała: pledge class przestawała być pledgami (tu przestaje się po semestrze) i stali się braćmi i siostrami. Właściwie było to trochę rozczarowujące bo pledge class liczyła tylko 5 osób (w zeszłych latach na jeden semestr to było przynajmniej 10 osób). Pledge:


Ach, jeszcze krótkie wyjaśnienie to jest bractwo naukowe, więc przyjmują tylko ludzi z odpowiednią średnią (stąd ci Azjaci na zdjęciu haha), przyjmują też zarówno chłopców jak i dziewczęta. I niepełnosprawnych. Bo bractwa typu 'social' czyli nastawione na zabawę nie przyjmują. Oburza mnie to. A gdzie równouprawnienie i chociażby polityczna poprawność?

Zawsze na początku pledge muszą zatańczyć przygotowany wcześniej układ i oczywiście jest to dość ekscytująca część bo nikt nie wie co przygotowali i wszyscy z niecierpliwością czekają aż pledge wykażą się przed resztą braci i sióstr. I tu rozczarowanie bo zatańczyli makarenę. MAKARENĘ. Ej, nawet ja mogłam to zrobić. Lamy, po prostu lamy.

Później dostali swoje tradycyjne wiosła, tutaj rozpakowują:


Tutaj laska z wiosłem i koszulką (rozmazane bo ciągle się ruszała, ale to dobrze, bo przynajmniej nie będzie mnie ciągać po sądach za publikacje wizerunku;P)



Później każdy członek bractwa dostawał dyplom z jakimś tytułem, w stylu 'członek bractwa, który najprawdopodobniej poślubi celebrytę' (dostała jakaś laska co kocha się w Justinie Biebierze), tudzież 'osoba, którą najłatwiej spotkać w bibliotece' (w końcu to stowarzyszenie naukowe;P).
A gdy już każdy nacieszył się otrzymaną karteczką przeszliśmy do części imprezowej, czyli tańce i takie tam:)