Moje piewsze wybory!




Dla śledzących moją blogową stronę na Facebooku nie jest tajemnicą, że bardzo ekscytowałam się wyborami, które miały u nas ostanio miejsce. Były to pierwsze wybory, w których mogłam głosować, więc chcąc nie chcąc musiałam się wgłębić w tajniki amerykańskiej polityki i systemu wyborczego


Co prawda na egzaminie na obywatelstwo są też pytania z tej działki, ale raczej pobieżne i dotyczące całych stanów. Jednak każdy stan ma swoje różne dziwne regulacje i przed głosowaniem wypada je ogarnąć. Jak zaczęłam to wszystko czytać to naprawdę uważam, że polski system jest super i Amerykanie mogliby przenieść część naszych pomysłów do siebie 😄 Z drugiej strony rozumiem, że USA to naprawdę duży kraj i niektóre rozwiązania muszą zostać.


Broszurki (chociaż objętościowo bliżej im do książek...), które przyszły do nas pocztą. Większość zdjęć w tym poście pochodzi z owych zacnych publikacji. 
W znakomitej większości stanów do głosowania należy się zarejestrować (chyba Oregon jest wyjątkiem). Rejestrować można się online i my tak zrobiliśmy. Później przyszły nam takie a la pocztówki gdzie informowano nas o naszym lokalu wyborczym (którym okazał się być kościół 😂 ). 

Opcje głosowania są trzy:
- pocztą

- osobiście przed wyborami (u nas był na to miesiąc i był tylko jeden wyznaczony na to lokal, bodajże ratusz) 
- osobiście w dniu wyborów


Kalendarz wyborów

My oczywiście wybraliśmy opcję ostatnią, żeby poczuć klimat wyborów 😃  We wtorek rano (tak, wybory są we wtorki, bez sensu, tzn. kiedyś miało sens bo chodziło o to, żeby farmerzy mogli dojechać, ale mogliby to wreszcie zmienić) pojechaliśmy do lokalu wyborczego, tzn. kościoła i okazało się, że głosowanie jest w hali sportowej (kościoły często pełnią funkcję domów kultury, więc wypasiona sala gimnastyczna nikogo nie dziwi). 

Komisji było kilka (chyba 5 lub 6, a w każdej były 4 osoby plus po sali kręciło się kilku pomagaczy, myślę, że można liczyć 25-30 osób, które tam pracowały). Pokazaliśmy otrzymane wczesniej pocztówki, na których był nasz adres i przydzielono nas do odpowiedniego stolika. 


Parking przed lokalem wyborczym, tak na wszelki wypadek, żeby było wiadomo, że to tutaj 😃

No i zaczął się cyrk bo pani z komisji patrzy na swoją listę i mówi, że nas na niej nie ma. Na to my, ale przecież się zarejestrowaliśmy w terminie i w ogóle. Więc inna pani z komisji mówi, że na liście, którą ona ma to my jesteśmy. Jednak pani numer 1 nie chciała odpuścić i mówi, że da nam provisional ballot czyli warunkową kartę do głosowania. Polega to na tym, że głos się oddaje normalnie, ale potem on idzie na inną kupkę i uznawany jest dopiero wtedy gdy zrobią dochodzenie i potwierdzą, że mieliśmy prawo głosować... 

Więc siedliśmy wypełniać jakieś papiery do tego warunkowego głosowania a pan pomagacz dzwonił w tym czasie do jakiegoś wyższego organu z zapytaniem czy jednak możemy normalnie głosować czy nie. Potwierdzili mu, że spoko, nie ma problemu, sporo na jednej z list jesteśmy. Wróciliśmy do naszej komisji, żeby odebrać karty i pani numer 1 znów się drze, że u niej na liście nas nie ma. Trzy inne panie z komisji plus pan pomagacz mówią jej, żeby już dała spokój bo zadzwonili i potwierdzili a ona swoje. No zapierała się rękami i nogami, żeby nie dać nam tych kart do głosowania 😞 (mamy teorię, że owa pani po raz pierwszy dorwała się do stołka gdzie faktycznie mogła o czymś zdecydować i najwidoczniej ją poniosło). 

No ale dobra, wypełniliśmy długaśną kartę do głosowania i wreszcie mogliśmy odebrać upragnioną naklejkę "I voted" (one są tutaj trochę jak naklejki WOŚP, nosi się je dumnie cały dzień 😄 ) Cały proces zabrał nam jedynie godzinkę 😖


Oczywiście Google też się dołączyło ze swoją przypominajką do głosowania.

Aha, nikt nie poprosił nas o żaden dokument potwierdzający naszą tożsamość. Bo w Stanach nie sprawdzają. Przychodzi się, mówi: dzień dobry, jestem Zosia Kowalska, chciałabym zagłosować. I to tyle. Do tej pory mnie to szokuje bo skąd wiedzą, że ja to ja? Równie dobrze moja sąsiadka mogłaby przedstawić się jako ja i zagłosować. Ba, znane są przypadki, że ktoś zarejestrował swojego psa jako wyborcę, przeszło bez problemów. Przy każdych wyborach okazuje się, że zagłosowały też osoby, które już umarły... Z kolei gdy ktoś głosuje drogą pocztową to podobno sprawdzają podpis z tym, który mają w bazie. To bardzo ciekawe bo mój podpis przy rejestracji internetowej jest takim  komputerowo wygenerowanym z czcionką udającą pismo odręczne…  W żadne podpisy elektroniczne w polskim znaczeniu nikt się nie bawi. 

Co prawda w niektórych miejscach zaczynają już wprowadzać obowiązek wylegitymowania się, ale zawsze jest wtedy rumor i krzyk, że dyskryminacja i w ogóle (kto uważa, że jest dyskryminowany i w jaki sposób to w sumie temat na osobny post albo i dwa). Wbrew powszechnej opinii, dowód tożsamości w Stanach istnieje, wydają od ręki w odpowiedniku WORDu, kosztuje kilka dolarów (ja chyba płaciłam 8, ale koszt będzie inny w różnych stanach) na miejscu robią zdjęcie, które wliczone jest już w cenę. Ale i tak większość amerykanów ma prawo jazdy i jest ono traktowane na równi z dowodem osobistym. Także ja problemu nie widzę...

Wiem, że w Polsce też są opcje pomocy dla niepełnosprawnych, żeby mogli zagłosować, ale chyba w Stanach jakoś sprawniej to działa.
Wracając do naszego stanu - Kalifornia jest specyficzna i naprawdę sporo zmian w prawie daje się pod referendum. A żeby się nie wykosztować na ciągłe referenda to zbiera się te pytania i czeka aż będą jakieś wybory i dorzuca się je do karty do głosowania. Pytania mogą być do wszystkich obywateli stanu, jak i lokalne. Powoduje to sytuacje, że karty do głosowania mogą być naprawdę długie i tak na przykład w San Diego karta do głosowania miała prawie 1,5 metra 😂

Pytania do wszystkich obywateli stanu to propositions i mieliśmy ich dwanaście. Jednak numer 9 ostatecznie został zablokowany przez sąd i głosowaliśmy na 11 (nr 9 to było pytanie czy chcemy, żeby Kalifornia została podzielona na 3 stany 😜 ).


Spora część dotyczyła zgody obywateli na wypuszczenie przez Kalifornię różnych obligacji skarbowych, kasa z nich miałaby pokryć np. budowę mieszkań dla bezdomnych, szpitali dla dzieci czy inicjatyw związanych z ochroną środowiska. Zostaliśmy też zapytani o to czy dyspozytorzy na pogotowiu mogą być zmuszeni do pracy podczas przerwy (nie ogarniam jak to w ogóle przeszło, a nie, w sumie ogarniam, ale to długa historia z lobbystami w tle, jak z resztą spora część pozostałych problemów z referendum). Było też pytanie o zmiany w podatku na paliwo, czy stan może regulować czynsze, czy chcemy zaprzestania zmiany czasu na zimowy/letni, czy osoby dializowane powinny się więcej dokładać do zabiegu, czy chcemy zmian w regulacjach podatkowych osób po 55 roku życia kupujących domy i czy kury powinny być tylko na wolnym wybiegu. Ot, po trochu wszystkiego.
Proposition numer 1, wyjaśnienie z broszurki. Nie wiem czemu jakość wyszła słabo, ale mam nadzieje, że przy powiększeniu widać więcej.




Nasze lokalne problemy na karcie wyborczej nazywają się measures. W sumie są tam dwie kategorie: regulacje mające obowiązywać w całym hrabstwie lub w danej miejscowości. Tak dla porównania nasze hrabstwo jest tylko troszkę mniejsze od województwa lubelskiego.

W measures z
apytano nas czy chcemy legalizacji marihuany (właściwie o marihuanę to były 3 różne pytania, jak widać gorący temat 😂 ), czy chcemy, żeby podnieść VAT o 1% (brzmi znajomo, nie?) oraz czy pozwalamy na wypuszczenie obligacji, na których skorzystałyby lokalne szkoły (czy tylko ja to widzę, czy Stany mają manię zadłużania się?). 

Oprócz pytań z referendum głosowaliśmy też na obsadzenie różnych stanowisk: senatora, gubernatora, sekretarza stanu, superintendenta (coś a la stanowy minister edukacji), sędziów, parlementarzystów i innych, których nazw nawet nie umiem przetłumaczyć i dalej w sumie nie wiem co robią:


A to nawet nie są wszyscy kandydaci, tylko ci, których popiera konkretna partia

W niektórych stanach, w tym w Kalifornii, mamy wybory przed wyborami, celem ograniczenia liczby kandydatów (zazwyczaj do dwóch). A że Kalifornia popiera demokratów, więc często obie osoby kandydujące były z tej samej partii. No super wybór 😜 Tutaj przykład wyścigu po fotel senatora:



A jeśli chodzi o gubernatora to kandydat demokratów nie zrobił w sumie nic, nawet nie chciało mu się napisać parę słów o swoim programie wyborczym (zdjęcie poniżej) a i tak wygrał z palcem w nosie. Trochę obawiam się rządów tego pana, no ale zobaczymy....




Kolejna ciekawostka to cisza wyborcza, a raczej jej brak. Byłam w niezłym szoku gdy wracałam z wyborów i stojąc na światłach zauważyłam, że na skrzyżowaniu stoi pani z banerem promującym jednego z kandydatów. Pierwsza moja myśl – ale jak to, to jest legalne? 😅





Ogólnie wiadomo już kto wygrał chociaż ostateczny termin na podanie wyników to 7 grudnia. Możliwe, że zliczane są jeszcze jakieś głosy z tych warunkowych kart do głosowania, ale to już bardzo mały procent. Te z głosów pocztowych (u nas 4 i pół miliona) są już policzone bo Kalifornia czeka na nie tylko trzy dni po terminie wyborów.
W hrabstwie w Los Angeles wymyślili, że te głosy będą liczone w jednym miejscu (a warto zauważyć, że populacja LA i okolic liczonych do hrabstwa to ponad 10 milionów ludzi). Więc karty zwożone są łodziami i helikopterami, żeby tylko zdążyć z liczeniem 😄😄😄 Wyglada to jak zakrojona na szeroką skalę operacja wojskowa a tak naprawdę waży się wtedy los kurek niosek 😂

Czasem trudno te amerykańskie wybory traktować poważnie, ale jest coś z czego warto wziąć przykład – frekwencja wyborcza. Tym razem Amerykanie się zmobilizowali i pocisnęliśmy na 65% 👍

A za dwa lata kolejne wybory, tym razem na prezydenta, więc pewnie za chwilę Donald będzie mi wyskakiwał z lodówki....