San Diego


Nasz schemat wakacyjny nie zmienia się już od lat – jeśli Zack ma konferencję w fajnym miejscu to jadę też i ja. W tym roku moje cztery dni urlopu wykorzystałam na San Diego. Co prawda byliśmy tam dwa lata temu, ale co tam, ja do Kalifornii zawsze chętnie.

Niestety trafiliśmy na coś co miejscowi zwą June Gloom czyli depresyjną pogodę, która często pojawia się w San Diego w czerwcu. Zabrałam więc letnie ubrania ( a nawet zaszalałam i wzięłam strój kąpielowy) no bo przecież Kalifornia i w ogóle, a cały pobyt żałowałam że nie wzięłam porządnego swetra. Słońce zobaczyliśmy raz – w Uberze w drodze powrotnej na lotnisko.

Lokalny biznes

A propos lotniska. Taka ciekawostka, która się może komuś przydać. Zack kupił bilety dla nas obojga płacąc za nie razem swoją kartą. Potem okazało się, że on będzie leciał wcześniej bo ma inną konfę w Denver i nie opłaca mu się wracać. No dobra, poleciałam się sama. A pani na lotnisku mówi:
- Proszę pokazać mi kartę, którą było płacone za podróż
Ja: Nie mam bo nie ja płaciłam. Ale mam tu wszystkie dokumenty i potwierdzenia to sobie może Pani sprawdzić.
Pani: No to Pani nie poleci. Chyba, że teraz na miejscu Pani zapłaci za bilet. A za tamten poprzedni będzie zwrot zrobiony na kartę.

No i cóż było robić, wyskoczyłam z kasy i zapłaciłam. Jakby tego było mało Zack musiał zrobić to samo w drodze powrotnej. Pani poprosiła go o kartę a on na to „Ale ja już jej nie mam bo płaciłem za te bilety parę miesięcy temu i w międzyczasie bank mi przysłał nową”. I nie było zmiłuj, musiał płacić jeśli chciał polecieć. Także moi drodzy, najwidoczniej jakieś przepisy się zmieniły i teraz mają ciśnienie na sprawdzanie tych kart płatniczych. Więc na podróż po Stanach zawsze warto mieć przy sobie ekstra gotówkę lub zapas na karcie w razie gdyby pani powiedziała „albo pani płaci albo nie leci” 😒.

Ale wracając do San Diego to jakoś tam dotarłam (z przesiadką w Los Angeles). Tym razem mieszkaliśmy w kompletnie innej części San Diego niż ostatnio, bardzo blisko oceanu i przejście na plażę zajmowało może 5 minut 😍 Nasz hotel (hotel konferencyjny) teoretycznie nazywał się resortem, ale jak dla mnie trochę to mocno podkręcony marketing. Niemniej jednak mieliśmy fajne rybki w lobby i codziennie na kilka godzin przyprowadzane były papugi. Nie wiem czy były wiązane na sznurku czy jak, no ale nie odlatywały 😉






Dwa lata temu zaliczyliśmy sporo turystycznych atrakcji (USS Midway, Old Town, Coronado Island, Gaslamp Quarter, Balboa Park), więc tym razem bez ciśnienia spacerowaliśmy sobie po plaży i chodziliśmy po lokalnych knajpach. Właściwie codziennie był też jakiś event na konferencji, więc przynajmniej te sukienki, które wzięłam się przydały 😉.

Trochę kusiło mnie, żeby pójść do Sea World ale z racji tego, że uważam, że trzymanie zwierząt w ciasnych akwariach czy basenach jest nieetyczne to ten punkt programu odpadł. Ale niech was nie zwiedzie nazwa, to jest typowy amerykański park rozrywki czyli oprócz tematu przewodniego czyli delfinów, krabów i ośmiornic, są też karuzele, zjeżdżalnie czy rollercostery (wciąż nie mogę pojąć ich fenomenu). Dla zainteresowanych - koszt jednodniowego biletu to 227zł/os. (licząc dzisiejszym kursem dolara), dzieci do lat 3 za darmo.

Muszę przyznać, że  architektura w San Diego, szczególnie ta bezpośrednio przy plaży, trochę mnie zaskoczyła. Co tu dużo mówić, jest trochę kiczowato. Miejscowa zasada jest taka, że im więcej szkła tym lepiej, ale niestety wcale nie wygląda to dobrze. W Iowa mieszkaliśmy w małej miejscowości z klimatem miejskich przedmieść, gdzie mieliśmy szeregi tak samo wyglądających domków. Teraz w Północnej Karolinie mieszkamy w mieście postindustrialnym gdzie stare fabryki zmienia się na nowoczesne biura i wiele miejsc jest bardzo zadbanych, wliczając w to tereny zielone. W porównaniu z nimi San Diego przypomina trochę…. Polskę 😉 Czyli jeśli kogoś poniosła fantazja to postawił sobie jakąś szklaną szkaradę albo zrobił dziwną dobudówkę, pomalował dom na kolor, który nijak pasuje do pozostałych itp. Ogólnie nie ma tam zbyt dużej spójności (oprócz zamiłowania do szklanych barierek na balkonach 😉 ) i trochę mnie to razi. Ale z drugiej strony też fascynuje, zrobiłam więc masę zdjęć 😁


Ciekawe czy mieszkańcy mówią, że mieszkają na Manhattanie 😋

Te strzały 😄

Miks szklanych balkonów ze stylem hiszpańskim u sąsiada

O, to już bardziej moje klimaty
Nie wszystko jest "na bogato"

A tu mamy Bawarię 😂
Można oczywiście zatrzymać się też w typowym amerykańskim motelu. Mój ulubieniec:
Hitem były dla mnie też domki na molo. Osobiście miałabym obawy tam mieszkać, już nie wspominając o zostawieniu samochodu przed domkiem, ale jak widać jest dużo chętnych.Z wodą jednak nie ma żartów i co paręnaście metrów można zobaczyć takie znaki:

Tsunami Evacuation Route
I wspomniane domki:



 A z molo widok był fajny, szczególnie na surferów, którzy w San Diego mają super warunki.


 

No i na koniec zaprezentuje wam naszego ulubieńca - "Surfer Jesus", wymiatał lepiej niż cała młodzież razem wzięta:
Surfer Jesus 😍




A tak prezentował się w akcji:









Read More

Lemury


Poprzedni weekend był u nas długim weekendem (wreszcie jakieś wolne bo oczywiście 1 i 3 maja zasuwałam do pracy). Zjechała do nas rodzina z Pennsylwani (dni wolnych jest tu mało, więc nikt za bardzo nas nie odwiedza bo nie ma kiedy), więc przygotowaliśmy długą listę atrakcji, w tym wizytę u lemurów.

Mamy bowiem u nas Lemur Center, które jest największą populacją lemurów poza Madagaskarem. A przynajmniej tak nam powiedziano, wierzę na słowo. Zazwyczaj trzeba zapisać się w kolejkę i na bilet czeka się tygodniami, ale ze względu na długi weekend postanowili zrobić Open House, czyli takie swobodne zwiedzanie bez przewodnika.
Te regularne wejścia mogą być normalne, czyli idę i oglądam lemury, można też wybrać fantazyjną i mało przystępną cenowo opcję jak Maluj z lemurami (tak one malują obrazy, przykłady na zdjęciach poniżej) czy Zostań opiekunem lemura na jeden dzień (tak, zbierasz kupy lemurów i jeszcze musisz za to zapłacić, koszt to ok. 1300zł plus podatek). Można też lemura "adoptować", czyli wpłacić trochę kasy i Twoje imię będzie wisiało na jego klatce 😎


Nasz ośrodek jest częściowo naukowy, badają jak się u tych lemurów rozwija Alzheimer, więc robią im skany mózgów co jakiś czas i przeprowadzają też inne badania, zależy co się akurat napatoczy.

Naszym największym zaskoczeniem było to jakie one potrafią być głośne. Do posłuchania tutaj:


A tak się zwierzaki prezentują:

Obrazy lemurów
Obrazy lemurów, te duże po 100 dolarów 😉


Read More
Obsługiwane przez usługę Blogger.

© Copyright usasrusa