Podróż do Polski



Pewnie większość z was zna już tę historię, ale pomyślałam, że skoro i tak muszę to wszystko opisać celem wyciągnięcia odszkodowania od Air France to mogę przy okazji napisać notkę na blogu.

Nasz lot miał wyglądać tak: Pittsburgh-Paryż, potem Paryż - Warszawa. Na lot z Paryża zarezerwowałyśmy troszkę późniejszy samolot bo zima, śnieg i w ogóle, więc stwierdziłyśmy, że lepiej nie brać takiego na styk. Tym sposobem powinnyśmy być w Warszawie po południu, następnie każda z nas miała spotkać się ze znajomymi i rano wrócić do Lublina. Ja potem jeszcze wpadłam na pomysł, że wezmę busa tego samego dnia, żeby nikomu nie zawracać głowy, jeśli nie będzie potrzeby. Taki był plan, a wyszło zupełnie inaczej.

Na początku dowiedziałyśmy się, że musimy wyprowadzić się z akademika w piątek do 17, a nie tak jak słyszałyśmy wcześniej, że do południa w sobotę to spokojnie możemy tam siedzieć. Zresztą teoretycznie to każdy powinien wyprowadzić się najpóźniej 24 godziny po swoim ostatnim finalu. Agata swój miała we wtorek, ja dwa ostatnie w środę. Ale jako że pojawiła się propozycja tymczasowej przeprowadzki do Pittsurgha, to umówiłyśmy się na odbiór pokoju przez naszego RA na 15stą w czwartek i niedługo potem wyjechałyśmy (ale przyjechałyśmy jeszcze raz dwa dni później na rozdanie dyplomów 😁)

Trochę zastanawiałyśmy się czemu nie dostałyśmy maili jakie zwykle przychodzą od linii lotniczych na kilka dni przed podróżą w stylu 'zbliża się Twój lot', ale nie przejęłyśmy się tym jakoś bardzo i po prostu stwierdziłyśmy, że poczekamy. Jednak kiedy w sobotę wieczorem, dzień przed naszym lotem (czyli wtedy kiedy można już było odprawiać się on line) wciąż nie miałyśmy od nich żadnej informacji zaczęło nas to poważnie niepokoić. Agata próbowała zrobić odprawę on line przez stronę Air France, ale po wpisaniu danych pojawiał się error. Na stronach śledzących loty też próżno było szukać naszego. Ale przecież miałyśmy mail potwierdzający zakup tego biletu, na tej trasie, na ten konkretny dzień i godzinę.

Stwierdziłyśmy, że nie ma co gdybać, trzeba dzwonić. I tu zaczęły się schody bo wyzwaniem było dodzwonienie się gdziekolwiek. Okazało się, że polskie biuro Air France działa tylko od poniedziałku do piątku i to w typowo biurowych porach, w Delcie chyba nikt nie odbierał (Deltą miałyśmy lecieć do Paryża, potem Air Francem do Wawy, one są właściwie jedną firmą, razem jeszcze z KLMem), podobnie jak na lotnisku. Po paru próbach wreszcie ktoś odebrał na lotnisku. Chyba nie muszę dodawać jak bardzo niepomocny był ten pan. Absolutnym hitem był tekst: „To lecą panie do Paryża, czyli to we Włoszech”.

Nasza, nietrudna do przewidzenia, reakcja:


W końcu też udało się dodzwonić do babki z Delty. Była trochę niemiła, szczególnie na koniec, ale trochę rozjaśniła nam sytuację. Otóż oni już nie oferują tego lotu, po prostu wycofali to połączenie. A że wyprzedali na nie bilety? Widocznie pomyśleli sobie 'oj tam oj tam'. No bo i po co informować pasażerów. Pani stwierdziła, że upchnie nas w innych samolotach i zaproponowała trasę Pittsburgh - Nowy Jork – Paryż – Warszawa. Trochę to wydłużało podróż ale wtedy byłyśmy gotowe wziąć właściwie wszystko. 

Jednak rano okazało się, że mam na poczcie maila od Delty, w którym oznajmiono, iż zamiast Nowego Jorku będzie Detroit. No spoko, może być i Detroit (nawet mnie to trochę jarało bo to jest już Michigan, więc mogłabym powiedzieć że byłam w 5 stanach haha), tylko że Agata żadnego maila nie dostała, a wiadomo, że chciałyśmy lecieć razem. No nic, pomyślałyśmy, po prostu pojedziemy wcześniej na lotnisko i się dowiemy. I tak o 13 w niedzielę wyjechałyśmy z Pittsburgha.


Na lotnisku Pani potwierdziła, że owszem, ja mam zarezerwowane loty Pittsburgh – Detroit – Paryż - Warszawa, ale jedyną rezerwacją jaką ma Agata było Pittsburgh – Nowy Jork. No to powiedziałyśmy, że dla niej też może być Detroit jeśli są miejsca, nam nie robi różnicy. Miejsca podobno były, ale system nie potwierdzał rezerwacji dla Agaty. Potem poszła ponownie opcja z Nowym Jorkiem, tym razem dla nas obu i w końcu się udało, obie miałyśmy dokładnie tę samą rezerwację. Co więcej, okazało się, że możemy nadać dwa razy więcej bagażu niż myślałyśmy (tzn. dwa razy więcej niż w naszej poprzedniej rezerwacji czyli dwa razy tyle ile wzięłyśmy do Stanów 😀) To miłe, i nawet nie zgubili nam bagażu po drodze, czego bardzo się obawiałyśmy (chociaż mój bagaż przeszukali, po otworzeniu znalazłam uprzejmą kartkę od amerykańskiego security, pewnie chodziło im o syrop Agaty, który wrzuciłyśmy do mojej torby bo jej ważyła już za dużo; druga walizka miała zamek szyfrowy, ten jest spoko, zniszczone są w niej tylko dwa pozostałe bezszyfrowe zamki, ech). 

Przed odlotem miałyśmy jeszcze chwilę na zjedzenie czegoś, a potem już krótki lot do Nowego Jorku. Ależ było zagęszczenie ciach na pokładzie! Nie wiem, może loty do NYC zawsze tak wyglądają? 😜 (btw, trzeba przyznać, że jednak my w wersji no make up trochę zaniżałyśmy stronę wizualną naszego lotu....)

Nowy Jork nocą z samolotu wygląda bosko, jest ogromny i oświetlony, gdy leci się na JFK widać Manhattan, więc dało się łatwo wypatrzeć Empire State Building i całą panoramę wieżowców. Miałam też nadzieję spotkać jakiegoś celebrytę (w końcu jak lądują w NYC to zwykle na JFK, no ale niestety....). Tam znów miałyśmy chwilę żeby coś zjeść i nieśpiesznie udać się do bramek. Kolejka była spora, ale szła dość sprawnie. Później, czekając na lot wywołano nas do naszego gate'a. Okazało się, że pomimo tego, że to lot łączony powinnyśmy jeszcze raz przejść odprawę, pfff, zawsze coś wymyślą. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że w Paryżu jest strajk i część osób musiała przejść kontrolę bagażów podręcznych (tych większych, naszych, czyli torby na laptopa i niedużego plecaka się nie czepiali). Wylecieliśmy chyba z godzinnym opóźnieniem.

Prawie cały lot przespałam (bo to właściwie był nocny lot), na szczęście budzili na jedzenie 😍 To znaczy stawiali przede mną na stoliku i wtedy się budziłam:) Niestety na trasie Paryż – Warszawa już tak nie robili, więc przespałam posiłek, ech.

W Paryżu byliśmy około 13 w poniedziałek. Nasz następny samolot powinien startować o 16, więc po 15 wypadało pojawić się pod bramką. Gdy przyleciałyśmy praktycznie wszystkie loty miały wyznaczone bramki oprócz naszego. Agata zaczęła się lekko denerwować, ale ja, jak wiadomo, jestem lekkoduchem i szczególnie mnie to nie obeszło. Siedziałyśmy sobie więc pod naszą bramką przysypiając na ławce ze współpasażerami Polakami i Francuzami czekając kiedy będzie można wchodzić. 

Ale 15.30 minęła i nic się nie działo, powiedzieli że strajk bla bla i zaczną wpuszczać o 16. Potem chyba że o 16.15. Potem 16.30. Potem 17. I 17.30. A potem dali vouchery na coś do picia. No chociaż tyle. W końcu wylecieliśmy o 18, chociaż gdy wchodziliśmy na pokład panowie z Polski wymienili się stwierdzeniami 'to że wchodzimy na pokład nie oznacza, że gdziekolwiek polecimy' ^^ Ach, polski optymizm, jak go nie kochać 😋 W międzyczasie oczywiście zaczęło padać i zrobiło się całkiem ciemno. A na pas jechaliśmy tak długo, że już myślałam, że pilot zdecydował się jechać do Polski zamiast lecieć. 

Ale jednak polecieliśmy. Oczywiście przepadła mi rezerwacja na Polskiego Busa, którą miałam na 18.20, ale mama Agaty szybko kupiła nam obu bilety na 21.25 (a i tak stojąc pod bramką w Paryżu myślałyśmy, że przepadnie nam też i ten). W razie czego miałybyśmy gdzie nocować i tu chciałam podziękować Gośce i Basi za chęć przygarnięcia nas na noc:)

Krótko po północy byłyśmy już w Lublinie. Mnie odebrała siostra, Agatę rodzice. I tak właśnie minęło nam te 29 godzin powrotu ze Stanów. A teraz Air France, płać odszkodowanie.



Update: Air France zapłaciło 😃😄😄