Podsumowanie pierwszych miesięcy w Karolinie Północnej


8 listopada nie tylko Trump został prezydentem, ale też minęły nam już 3 miesiące mieszkania w Karolinie Północnej. Myslę, że na wzór doświadczonych blogerek zacznę robić podsumowania miesiąca. Czas szybko leci, a w sumie sporo się dzieje i na przykład tak jak teraz niekoniecznie jest czas i okazja na osobne notki o wszystkim. W związku z tym dziś podsumowanie trzech miesięcy, potem pewnie listopada i grudnia i może w przyszłym roku już faktycznie takie notki pojawią się co miesiąc.

8 sierpnia zawitaliśmy więc w North Carolina. Na początek wiadomo, rozpakowywanie i sprawy urzędowe jak zmiana prawka (bo każdy stan przecież musi mieć inne), rejestracja samochodu (chociaż ciągle jeszcze nie dali nam nowych tablic rejestracyjnych....), załatwienie ubezpieczenia, znalezienie lekarzy dla nas i dla Tesli. Swoją drogą Tesla trochę schudł, chociaż tego nie widać xD Był też bardzo grzeczny w podróży przez pół kontynentu (trochę mu pomogliśmy tabletkami od weterynarza więc siedział taki przyćpany ;) )

A takie stany mijaliśmy po drodze z Iowa do North Carolina:
Im dalej na południe tym znaki robią się szersze...
Aż w końcu powitał nas (trochę nudny w porównaniu do powyższych) znak, że jesteśmy w Karolinie Północnej:


 
W międzyczasie rozkminiamy co jest w okolicy, gdzie są sklepy i co się dzieje. We wrześniu poszliśmy na Centerfest, festiwal uliczny z rękodziełem. Ogólnie takie klimaty, jakie można znaleźć i w Polsce, no może budki z jedzeniem trochę inne ;)


 



Zack zaczął pracę prawie od razu (w końcu po to się przeprowadziliśmy ;) ). Ja dość szybko dostałam propozycję pracy przy projekcie na uczelni, który potrwa do końca roku. Podoba mi się bardzo (w skrócie nasi uczestnicy testują aplikacje i mają do wykonania różne zadania), ale raczej można zapomnieć o work-life balans. Niektóre tygodnie to 20 godzin pracy, a niektóre 60 godzin (taki będzie na przykład grudzień). Ale za to posiłki na koszt pracodawcy, więc codziennie testujemy inną knajpę <3


W październiku zrobiłam kurs pływania. Niestety w polskiej szkole na żadnym etapie edukacji lekcji pływania nie uświadczyłam, miałam co prawda epizod z jednym semestrem lekcji prywatnych, ale to było tak dawno, że niczego już nie pamiętałam. A że w NC basen na podwórku to standard, to szkoda z naszego nie korzystać. Zajęcia były głównie z Latino instruktorami i widać było, że nasz główny instruktor, Hector, pracuje zazwyczaj z dzieciakami bo ciągle powtarzał: „Zobaczcie ile już umiecie!” „Tyle już się nauczyłyście!” i przybijał piątki… A grupa była bardzo poprawna politycznie bo byłam ja, Azjatka (taka w moim wieku), pani muzułmanka (za Chiny nie da rady powiedzieć w jakim wieku bo pływała cała odziana i zakapturzona, stawiałabym że z przybyła z Bliskiego Wschodu) i pani Murzynka (chyba w wieku średnim, ale jak to mówią „black don’t crack”, więc naprawdę ciężko powiedzieć). Z całej grupy wkurzała mnie tylko pani muzułmanka bo nie słuchała poleceń i dzieliła się dziwnymi opowieściami w stylu „wiesz, na poprzednich zajęciach rozbolał mnie brzuch i myślę, że to dlatego, że woda z basenu dostała się do mojej waginy” (eee, coo?), a gdy źle założyła kostium to chciała, żebym grzebała jej w majtkach w poszukiwaniu jakiegoś sznurka, który powinien łączyć dwie części tego stroju (eee, nie, dziękuję).

A tak w kwestii różnych narodowości to zapoznaliśmy się też z lokalnymi Polakami, głównie za sprawą Kelly i Maćka - polsko-amerykańskiej pary. Organizują oni domówki, takie trochę a la Erasmus, gdzie zapraszają wszystkich o polsko brzmiących nazwiskach. Mnie Kelly wyhaczyła na uczelnianej liście mailingowej i wysłała mi wiadomość „Polish? Będzie u nas impreza, przyjdziecie?” xD

Ostatnio też (pierwszy raz w życiu) odwiedziłam polski sklep, ale wrażenia z zakupów u pani Haliny chyba zostawię na kolejną notkę
:)